– Dzisiejsza Rosja to nie Polska ani przypadek „Solidarności" i Jaruzelskiego. To dialog głuchych, dlatego rewolucja jest nieunikniona – prorokuje Wiktor Jerofiejew, rosyjski pisarz i publicysta, w rozmowie z Magdaleną Lejman
Od pierwszych protestów politycznych w Rosji mija już pół roku. Przez ten czas na ulicach wspólnie demonstrują zwolennicy rosyjskiej lewicy i prawicy. Czyżby chwilowy sojusz zaczął przekształcać się w głębsze porozumienie?
– Protesty przedłużają się, bo brakuje oczekiwanych rezultatów. Gdy pojawią się rezultaty, skończą się demonstracje i rozpadnie się sojusz. O tym mówią otwarcie wszyscy jego uczestnicy. Łączy ich tylko niechęć do putinowskiego reżimu, który nie daje im możliwości realizacji społecznej, politycznej ani zawodowej. Hamuje wolne wybory i nie pozwala na wygraną tym, którzy się o to starają. Prawa do udziału w życiu politycznym domagają się wszyscy – od komunistów do liberałów i socjaldemokratów.
Typowy demonstrant to młody człowiek, użytkownik Internetu o radykalnych poglądach?
– Ten portret, który pani nakreśliła, pasuje do młodego liberała-demokraty, podobnego do przeciętnego Europejczyka. Taki obraz demonstranta jest dla nas wszystkich bardzo miły, ale nie można zapominać, że ten ruch ma bardzo różnych zwolenników. Są wśród nich nacjonaliści liczący na to, że opozycja, niczym taran, zdoła ich doprowadzić do władzy, i młodzi komuniści nierzadko o stalinowskich poglądach. Znajdą się tu przedstawiciele mniejszości seksualnych, a także biznesmeni. Są dziennikarze, którzy niezależnie od swoich poglądów stanowią poważną siłę dla wizerunku ruchu. Nikt nie sądził, że możliwe okaże się zjednoczenie tak różnych ludzi, którzy de facto znajdują się ze sobą w stanie zimnej wojny. Na razie udaje im się jakoś funkcjonować. Co dalej, zobaczymy.
„Władza nie chce dialogu, ale i opozycja nie jest gotowa do negocjacji, bo chce uniknąć zarzutu o kolaborację. Sytuacja zmierza więc w stronę rewolucji
Protesty społeczne kojarzą się zwykle z wystąpieniami ludzi niezamożnych, a pan wspomniał o uczestnictwie biznesmenów...
– Biznes w Rosji nie jest w najlepszym stanie. Władza boi się jego niezależności i poddaje rozmaitym represjom – specjalnym kontrolom, trudnościom w rejestracji itp. Przedsiębiorcy oczywiście pragną większej swobody i demokratyzacji, dlatego w ciągu ostatniego roku zaczęli wspierać opozycję nie tylko swoją obecnością, ale także pieniędzmi.
Trzeba zdawać sobie sprawę, że ten bunt dotyczy przede wszystkim klasy średniej – ludzi, którzy w porównaniu z innymi żyją nieźle. W związku z tym władza, zupełnie po marksistowsku, zaczęła orientować się na klasę robotniczą, ludzi biednych. Stara się stworzyć lukę między jednymi a drugimi. To jednak przepaść sztuczna. Uczestniczący w protestach przedstawiciele klasy średniej jeszcze do niedawna sami byli ludźmi biednymi. To nie Francja z wielowiekową tradycją burżuazji. Rosyjska klasa średnia to ludzie, którzy sami się dorobili – self-made people. Trudno tu więc mówić o jakichś specjalnych różnicach w mentalności.
Ludzie biedni, nawet jeśli teraz ulegną propagandzie władzy, w dłuższej perspektywie nie mogą na nią liczyć. Przemysł w Rosji się nie rozwija, nie ma możliwości dobrego zarobku. Nawet jeśli ci ludzie nie rozumieją opozycyjnego ruchu klasy średniej, sami też nie są zachwyceni sytuacją w Rosji. Są beczką prochu, który może wybuchnąć, tak jak to się stało w latach 90., gdy protestowała właśnie klasa robotnicza.
Czy obecny ruch w porównaniu z tym sprzed 20 lat nie jest mniej idealistyczny? Dzisiejsi protestujący są chyba pragmatykami.
– Rzeczywiście, w końcu lat 80. wielu myślało, że wystarczy zmienić system z socjalizmu na kapitalizm i na ziemi nastanie raj. Sporo było wówczas takiego lekkomyślnego idealizmu. Dziś nikt nie oczekuje, że wszystko nagle zmieni się na lepsze. Istnieje świadomość trudności, jakie wiążą się z dynamicznymi reformami. Bez wątpienia to nowe, młode pokolenie jest dojrzalsze. Ale trudno powiedzieć czy pragmatyczne – skutki ruchu nie są jeszcze znane. Przeciwstawiając się władzy, ryzykują. Nie podlegają bezpośrednio systemowi represji, ale władza uważnie ich obserwuje. Szykany na razie dotyczą tych, którzy uważani są za prowodyrów nieporządków, organizatorów ruchu.
Słabość dzisiejszej władzy sprowadza się do tego, że nie posiada ideologii. W Rosji władza zawsze miała ideologię. W carskiej Rosji to był imperializm, w Związku Sowieckim – komunizm. Obecny rząd nie ma żadnej. Stara się mówić o Wielkiej Rosji, o patriotyzmie, ale dla budowy rzeczywiście totalitarnego lub autorytarnego społeczeństwa to podstawy niewystarczające. Ostatnio władza zaczęła prowadzić wspólną grę z Cerkwią. Idee prawosławnej cywilizacji zaczynają już być słyszalne w oficjalnym dyskursie. To dość niebezpieczne manewry.
Czy protesty rozbudziły w społeczeństwie większe zaangażowanie? Czy może jest to zbyt marginalny ruch?
– Nie, w Moskwie to na pewno nie jest proces marginalny. W jakimś stopniu przypomina wydarzenia roku 1968 w Paryżu i we Francji. Wystarczy popatrzeć na hasła protestujących, pełne ironii i humoru. Niosą je głównie młodzi, weseli ludzie – chłopcy i dziewczyny. To nie mroczna, ponura opozycja, ale pełna życia młodzież, moskiewscy Europejczycy, którzy chcą normalnego, europejskiego państwa. Przez te miesiące protestów okazało się, że wielu ludzi myśli podobnie. To nie jednostki, które w samotności rozważają, jak by tu zmienić Rosję. Na prospekcie Sacharowa widziałem 100 tys. demonstrujących. Taka masa ludzi robi ogromne wrażenie.
W zasadzie na samym początku ludzie chcieli niewiele – uczciwych wyborów i wygranej dla tych, którzy rzeczywiście w nich zwyciężyli. Teraz protest zmienia kierunek i mowa jest już o tym, że państwo nie ma odpowiedniej legitymizacji, prezydent ani duma nie posiadają właściwego umocowania do dalszego rządzenia. To są już poważne oskarżenia.
Niestety, w tym momencie nie można mówić już o żadnym ogólnonarodowym kompromisie. Wydaje się, że rozwiązania mogą być dwa: albo władza w sposób siłowy rozstrzygnie sprawę, albo wygra opozycja. Siła i doświadczenie służb specjalnych przemawiają na rzecz tego pierwszego scenariusza.
Sądzę, że pierwsze starcie skończy się rozgromieniem ruchu. Ale ludzie dobrze wiedzą, czego chcą – a chcą prostych i zwykłych rzeczy – dlatego protesty zostaną wznowione. Najprawdopodobniej przybiorą postać ciągłego procesu, staną się teraz permanentnym elementem naszej rzeczywistości.
Nie ma możliwości szybkiego rozwiązania konfliktu?
– Rzecz w tym, że żądania opozycji są z psychologicznego punktu widzenia absurdalne. Reżim zdaje sobie bowiem sprawę, że jeśli opozycja dojdzie do władzy, to w najlepszym razie skończy się to dla niego więzieniem. Obrazy tego, co zaszło na arabskim wschodzie czy w Afryce, łatwo zapadają w pamięć. Podobnie jak rozstrzelanie carskiej rodziny w 1918 r. Wydaje mi się, że opozycja dość lekkomyślnie traktuje pamięć o historii i jej lekcje dla współczesności.
Władza, którą obecnie sprawuje w zasadzie byłe kierownictwo i oficerowie KGB, rozumie, że wiele z jej działań nie było zgodnych z prawem i że opozycja gotowa jest ją z tego rozliczać w najbardziej surowy sposób. Dlatego władza nie chce dialogu – boi się okazać swoją słabość. Z kolei opozycja nie jest gotowa do negocjacji, bo chce uniknąć zarzutu o kolaborację. W rezultacie sytuacja radykalizuje się i zmierza w stronę rewolucji. Na początku protestów to była dość luźna organizacja, teraz powoli radykalizuje się. W ten sposób możemy dojść do nowego bolszewizmu.
Czy jednak nie można określić granicy, przy której opozycja lub władza zaczną szukać kompromisu?
– Takiej granicy nie ma. To nie Polska ani przypadek „Solidarności" i Jaruzelskiego. To dialog głuchych. Żadna ze stron nie słucha drugiej, bo boi się jej słuchać. Granice pojawiają się tam, gdzie jest odpowiedzialność. A tu z obu stron możemy obserwować różny stopień nieodpowiedzialności. Nieodpowiedzialność władzy zasadza się na jej przekonaniu, że najlepiej ze wszystkich potrafi zarządzać krajem. To nieprawda, minęło bardzo dużo czasu, a rządzący zrobili bardzo mało. Nieodpowiedzialność opozycji wydaje się mniejsza. Jej protest jest uzasadniony, wysuwane żądania demokratyzacji są w pełni słuszne. Jednak demonstrujący nie rozumieją, że władza walczy o przetrwanie.
Należy szukać innych sposobów przeprowadzenia zmian. Do rewolucji Rosja nie jest dziś jeszcze gotowa. Z drugiej strony choć trudno stwierdzić, w jakiej formie do niej dojdzie, wydaje się jednak, że przyszłość to właśnie rewolucja.
Czy wielkomiejskie środowisko ma szansę pociągnąć za sobą resztę kraju?
– „Solidarność" na początku też dotyczyła tylko dużych miast. Rosja jest ogromnym krajem, ale prowincja orientuje się na stolicę i jest gotowa iść za nią. Jedne miasta są bardziej opozycyjne, inne bliższe konformizmowi, ale zasadniczo niezadowolenie w kraju jest olbrzymie.
Głównym zjawiskiem ubiegłego roku jest desakralizacja władzy, która straciła koronę. A gdy władza przestaje nosić koronę, wkrótce dochodzi do rewolucji. Trudno powiedzieć, czy stanie się to za 10 czy za 20 lat. W 1916 r. mówiono, że rewolucja nie nastąpi szybko, a wybuchła po roku.
Przewroty zwykle łączą się z bolesnymi konsekwencjami. Jakie skutki może przynieść ta kolejna społeczna rewolucja?
– Bardzo trudno przewidzieć takie rezultaty. To tak, jak gdyby na początku wieku XX pytać, co będzie po roku 1917. Tego nie da się przewidzieć. Mam nadzieję, że zanim dojdzie do rewolucji, nastąpi fizyczna zmiana pokoleń. Ta sama władza nie może przecież pozostawać bez końca. Ludzie młodsi z zasady są u nas nastawieni bardziej proeuropejsko – z zasady, choć nie zawsze. Dlatego zmiana pokoleń i zmiana mentalności może uchronić Rosję od rewolucji. Tego bym sobie życzył. O rewolucji można bowiem marzyć, ale jej nie chcieć. I ja tak właśnie marzę o rewolucji – o zdecydowanych, rozległych i pozytywnych zmianach – ale jej nie chcę, bo zdaję sobie sprawę, że razem z rewolucyjnymi przemianami kraj na długie lata dotykają różne nieszczęścia.
Mam nadzieję, że rozwój europejskiej mentalności w Rosji okaże się szybszy od radykalizacji opozycji. Pod wieloma względami wspieram jej hasła, ale wydaje mi się, że trzeba być odpowiedzialnym za swoje czyny. O ile bycie rewolucjonistą może być piękne i pociągające, o tyle pomyśleć trzeba też o tym, że jeśli dojdzie do rewolucyjnego starcia z władzą, to Rosja może znaleźć się w środku koszmaru. •
http://www.przekroj.pl/artykul/815910,889322-Marze-o-rewolucji--ale-jej-nie-chce.html