Kierunek – Hamburg
15-05-2014
Kierunek – Hamburg
Ostatnimi czasy studenci Dwujęzykowych Studiów dla Tłumaczy mieli możliwość zwiedzić zachodnie zakątki Europy, dokładniej północ Niemiec. Przemierzyli ponad 2000 km – na szczęście w większości nie na własnych nogach ;-). Zajęło im to około 5 dni. Generalnie zwiedziliśmy Drezno, Hamburg, Lubekę, zaglądnęliśmy też do Kilonii. A wszystko dzięki uprzejmości i gościnności członków dwóch tamtejszych organizacji: Deutsch-Polnische Gesellschaft i Ost-West Kreis.
Migawki. Zaskoczeniem była duża ilość terenów zielonych: w Hamburgu i ogólnie w Niemczech. Spędziliśmy tam ostatni tydzień kwietnia, tym bardziej więc dał się słyszeć ‘zieleni krzyk’.
Zabawne było, kiedy ktoś nas o coś pytał, a my, źle zrozumiawszy, odpowiadaliśmy na pytanie, które nie padło. Ale pomyłki są wpisane w proces nauki :-).
Odnośnie kuchni - było zjadliwie ;-). Pozwolę sobie nie komentować niemieckiej kiełbasy, zwłaszcza teraz mogłoby to być niepoprawne politycznie.
Nie wiem, jak wielu czytających przebrnie przez całość relacji, ale proszę mi wierzyć, jest to wersja mocno skrócona ;-).
W trakcie podróży do Hamburga zwiedziliśmy, w ekspresowym tempie, Drezno. Już na początku zwiedzania starego miasta ogarnął nas zachwyt nad monumentalnym i bogato zdobionym barokiem saskim. Naszymi przewodnikami byli członkowie Towarzystwa Polsko –Niemieckiego.
Słodką chwilę wytchnienia znaleźliśmy w domu Ignacego Kraszewskiego. W muzeum pisarza mieszczą się dwujęzykowe zbiory muzealne. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej.
Pod wieczór dotarliśmy do Hamburga. Na miejscu czekali już na nas organizatorzy i Gasteltern, czyli rodziny, u których mieliśmy mieszkać przez następne dni. Zetknęliśmy się z różnymi ludźmi i nie sposób opisać każdego przypadku. Można jednak ogólnie powiedzieć, że zostaliśmy serdecznie przyjęci i dbano o to, abyśmy czuli się jak w domu.
Pierwszy dzień w Hamburgu upłynął na konferencyjnych wystąpieniach studentów i wykładowców. Tematów było sporo. Nie obyło się bez sięgania do przeszłości. Omawiano także bieżące wydarzenia, rozgrywające się w Europie. Niektóre z nich wywoływały żywe dyskusje, trwające nawet w czasie przerwy kawowej. Zwieńczeniem dnia była opera „Kniaź Igor”. Niewątpliwie było to ciekawe przeżycie. Co więcej, swoją obecnością zmieniliśmy nieco obraz statystycznego Polaka, który podobno bywa w operze raz na ponad sto lat. ‘Jedna jaskółka wiosny nie czyni’, ale było nas kilkanaście… :-)
Kolejny dzień to wycieczka jeszcze bardziej na północ, na wybrzeże. Najpierw Lubeka – zwiedziliśmy tam kilka znaczących kościołów oraz gotycki szpital z XIII wieku. Zajrzeliśmy też do klimatycznej żeglarskiej knajpy. Pani przewodnik wybierała dla nas najważniejsze i najciekawsze aspekty historii Lubeki. Podziwialiśmy też architekturę, sporo budynków zostało wybudowanych z wypalanej cegły. Między innymi lubecki ratusz. Jest to tamtejsza średniowieczna osobliwość architektoniczna, tzw. Backsteingotik.
A może by tak zajrzeć nad morze? Bałtyk, czyli Ostsee, był na wyciągniecie ręki. Zobaczyliśmy go w dzielnicy Lubeki - Travemünde. Morska bryza dała się nam we znaki. Jednak zaraz po orzeźwiającym spacerze w oka mgnieniu (czyt. windą ;>) znaleźliśmy się na 36 piętrze hotelu Maritim, skąd rozkoszowaliśmy się widokiem na miasto i zatokę.
W zasadzie nie wiem, co było bardziej smakowitym kąskiem, ów widok czy marcepanowy tort, którym zostaliśmy tam uraczeni. Hmm.. a może jednak kawa ;-). Fakt, miejscowa kawa ma nieco inny smak niż nasza. Ale wróćmy do słodkości. Tutejszym specjałem jest marcepan. Lubeka słynie z jego produkcji. W dużym uproszczeniu wygląda to tak: migdały + cukier = marcepan. I to byłoby na tyle, jeżeli chodzi o słodycze. Ale niemiecka czekolada…
Wracamy do naszej trasy. Dalej, dalej… dalej była Kilonia. I cóż tam ciekawego? Na ogół miasto to kojarzy się z kanałem łączącym Bałtyk z Morzem Północnym. Otóż nie tylko on jest godny uwagi. Mieliśmy przyjemność gościć w lokalnej stacji radiowo-telewizyjnej NDR, nadającej programy na cały land Szlezwik Holsztyn. Ku naszej uciesze, zostaliśmy przywitani po polsku. Tyle, że wszystko inne było po niemiecku. Ale poradziliśmy sobie, natürlich ;-). Zajrzeliśmy za kulisy serwisów informacyjnych, słuchaliśmy radia… na żywo, a niektórzy byli obecni przy nadawaniu wiadomości. Wracając do Hamburga w ogólnej wesołości roztrząsaliśmy konstrukcje zdaniowe. Niemieckie oczywiście. Po powrocie do domów w głowie i na ustach było jedno, schlaaaafen. Na samo wspomnienie ogarnia mnie ziewanie.
Dzień trzeci. Czas płynie tak szybko, że moglibyśmy tam mieć zajęcia :-) :-).
Ale do rzeczy, Hamburg. Poznaliśmy krok po kroku.. a może raczej: żwawym krokiem przemierzyliśmy Hafencity. To najnowsza, w części wciąż budowana dzielnica Hamburga. Jednak wśród nowoczesnych budynków, jak chociażby Hafencity Universität, czy Elbphilharmonie, również te wiekowe mają swoje miejsce. Dzielnica Speicherstadt to świat olbrzymich, ceglanych magazynów, sięgających swą historią daleko w przeszłość. Widzieliśmy też imponującą makietę przedstawiającą Hafencity. Później na chwilę zmieniliśmy środek transportu i pokonaliśmy kilka przystanków drogą wodną. Pod koniec Stadtrundgangu odwiedziliśmy Panoptikum – muzeum figur woskowych. Skrzętnie wykorzystaliśmy fakt, że Albert Einstein czy Michael Schumacher nie mieli nic przeciwko zdjęciom :-). Wróciliśmy wcześniej, bo około godziny 19, do domów. Mieliśmy spędzić trochę czasu z rodzinami, u których gościliśmy. Wieczór szybko minął, noc jeszcze szybciej, a rano trzeba było jakby wstać.
Wstaliśmy i się zaczęło od nowa :-). Miasto, miasto, miasto – bo tam wszędzie jest miasto. Zaszliśmy, a w zasadzie zeszliśmy, do muzeum archeologicznego. Tam kolega powiedział kilka słów o ‘Michealu’, czyli najsłynniejszym kościele w Hamburgu. Wkrótce zresztą mieliśmy się w nim znaleźć, ale wcześniej obejrzeliśmy ratusz – kolejną rozpoznawalną, charakterystyczną dla tego miasta budowlę. W Kościele Św. Michała mieliśmy możliwość wysłuchać koncertu organowego. Muzyka Bacha w tym wydaniu była dość kojąca. Niektórzy skorzystali więc z okazji, żeby podładować akumulatory. Włączyli tryb oszczędny, to jest zamknięcie oczu. Po koncercie zeszliśmy do krypty, gdzie obejrzeliśmy film „1000 lat Hamburga”. Dowiedzieliśmy się między innymi, że dawno, dawno temu spalili to miasto … Słowianie. I to może na tyle z kontekstów historycznych. Przenieśmy się na wieżę kościoła. Hmm… przenieśmy – niektórzy się wywindowali. Inni zaś poczuli inspirujący wpływ Goethe’go, konkretnie jego slów; ‘Nur wo du zu Fuß warst, bist du auch wirklich gewesen‘. Można powiedzieć poszli w ślad za tymi słowami, w kierunku schodów, około 900. Ale daliśmy radę! Było warto, roztaczający się z wieży widok robił większe wrażenie, niż liczba schodów ;-). Zeszliśmy na ziemię, syci wrażeń, ale głodni. Na szczęście zbliżała się pora obiadu. A po nim czekały nas, uwaga, będzie słownie: trzy godziny czasu wolnego, trzy luksusowe godziny. Wykorzystaliśmy ten czas na zakupy – niektórym zdarzyło się nawet pójść z torbami :-). Inni zdążyli zrobić zdjęcie z niemieckim policjantem. Przecież nie tylko brytyjscy stróże prawa są godni uwagi fotografów. A jeszcze inni zdążyli sobie usiąść i co ważne, siedzieć przez chwilę – co było rzadkością przez ostatnich kilka dni.
W sobotę zaplanowany był także Abschiedsabend – wieczór pożegnalny.
Pan Wolfgang Madlung trafnie podsumował nasz pobyt w Hamburgu: Mało snu i dużo wszystkiego innego ;-).
Wymieniliśmy prezenty, po czym wszyscy mogli wysłuchać krótkiej prezentacji i obejrzeć film o Bieszczadach. Szczególnie ciekawy dla Niemców z północy, którzy mogli podziwiać wyjątkowe zdjęcia naszych gór. Z tego miejsca dziękujemy Panu Radkowi Kazimierczakowi za udostępnienie swojej pracy (patrz profil Bieszczady Photography na Facebooku).
Ale wróćmy jeszcze na chwilę do Niemiec. Grą na pianinie zachwyciła nas Pani Helga Madlung, pod koniec wieczoru pożegnalnego spod jej palców wybrzmiał szopenowski utwór.
Nadszedł czas powrotu.
Staraliśmy się spakować w ekspresowym tempie. Wypadało się choć trochę wyspać przed drogą powrotną. Co poniektórzy tak się wczuli, że aż zaspali. Podziękowania i pożegnania trwały dość długo. Nic dziwnego, naprawdę było za co dziękować. Na pewno też niejedna łza zakręciła się w oku.
Zmęczenie mija, zostają wspomnienia i zdjęcia ;-). Dziękujemy wszystkim, dzięki którym nasz wyjazd był możliwy. Były to wyjątkowo spędzone chwile.
Eunika Polowiec