start

Aktualności

Stanisław Pigoń – o człowieku i odpowiedzialności

05-08-2014

 

 

Stanisław Pigoń – o człowieku i odpowiedzialności

 

Niewątpliwie warto przypominać ludzi wielkich sercem i duchem. Są niczym drogowskazy i porty na wzburzonych wodach. Zwierciadłem, w którym warto się przejrzeć, snując plany i marzenia – zwłaszcza jeśli jest się człowiekiem młodym, szukającym sobie miejsca w życiu. Postanowiłem dziś podzielić się z czytelnikiem swoimi przemyśleniami na temat Patrona PWSZ w Krośnie, profesora Stanisława Pigonia. Nieczęsto można, bez posądzeń o przesadę, używać tego tytułu przy nazwisku, przestaje on wówczas być miarą osiągnięć naukowych, a staje się swego rodzaju tytułem honorowym, wyróżniającym osobistość świata akademickiego. Taką osobistością był profesor Pigoń bez najmniejszej wątpliwości. Powiedziano i napisano na temat Pigonia tak wiele (w czym ma wielki udział profesor Franciszek Ziejka, były rektor UJ, wielki przyjaciel Krosna i regionu), że byłoby zbytkiem gorliwości i niejakim ryzykiem zagłębiać się w analizę rozmaitych dokonań naukowych Pigonia i jego zasług dla polskiej kultury. Zwłaszcza, że zadanie to raczej nie dla językoznawcy i dialektologa. Dlatego też, głównie z zainteresowania sprawami współczesnej polskiej wsi, zdecydowałem się na podjęcie tytułowego wątku z nieco innej perspektywy – rodzimości i zakorzenienia. Także w nadziei, że moje własne odnajdywanie w Pigoniu człowieka wartości także i innym, młodym przypadnie do serca.

 

Syn podkarpackiej ziemi

Jako się rzekło, profesorem jest Pigoń przez wzgląd na jego zasługi dla polskiej nauki i szkoły. Nie ma jednak tytułu, który mógłby wyróżnić go jako syna tej podkarpackiej ziemi, dziecka wsi, potomka chłopskiego rodu w odwiecznym mozole zdobywającym środki do życia z pracy na roli. Szkoda, bo zasłużył na niego w dwójnasób, wychodząc z Komborni w świat i jednocześnie pozostając zawsze wrażliwym na potrzeby rozwoju kulturalnego wsi. Przeżycie etniczności i wierność prostym zasadom wiejskiego etosu uczyniły go wyjątkowym rzecznikiem oświaty na wsi i budowania nowej wiejskiej inteligencji, która, osiągając społeczny awans, nie odwróciłaby się od swego środowiska, za to umiała docenić jego wartości.

Jest więc przede wszystkim Stanisław Pigoń dzieckiem wsi, wychowanym w kulcie heroicznej pracowitości, miłości do ziemi i szacunku dla przyrody, wynikającym wprost z przekonania o obowiązku rozumnej troski o nią, nałożonym na człowieka przez Boga. Stąd wynika najgłębiej przyswojone przeświadczenie o stałości norm etycznych w życiu człowieka, obowiązków wobec rodziny i lokalnej wspólnoty. Tak pisze Pigoń o swej skromnej ojcowiźnie w Komborni: Mimo trudu, jakiego wymagała, ojcowizna ta nie była nikomu z nas uczuciowo obojętna; przyrasta serce do gruntu spulchnionego własną pracą.

Wystarczy sięgnąć do pism, by się przekonać, że Profesor dziedziczy świadomie cały ten bagaż duchowych doświadczeń kultury chłopskiej (agrarnej), usiłując znaleźć dla niego miejsce w szybko zmieniającym się świecie. Czerpie z tej skarbnicy pełną garścią, także gdy zdobyta wiedza kazała mu być wobec wsi krytycznym i surowym; umie przy tym wznieść się na wyżyny autorefleksji i pisać na ten temat z poruszającą wnikliwością. Nawet gdy pisze o ukochanej matce, która pieszo z Komborni do Jasła przynosiła synowi-gimnazjaliście żywność na bieżące utrzymanie na stancji:

Gdyby ktoś kiedyś miał pisać historię wrastania synów chłopskich w inteligencję, historię i warunki ich terminowania w szkołach, winien by w słowach jak najwymowniejszych oddać sprawiedliwość owym bezimiennym, trudu nie lękającym się matkom.

Słów o miłości rodzicielskiej i synowskiej nigdy za wiele, ale tu chodzi o najgłębszy sens tego poświęcenia, zamykający się w pragnieniu lepszego życia dla dziecka, utożsamianego z wykształceniem. Patrzył trzeźwo, ale w poczuciu serdecznego obowiązku wobec ojczystych stron. Lektura pism Profesora jest dla mnie ciągle poruszającym doświadczeniem: sądzę, że Profesorowi bliski byłby Redliński i jego Konopielka, a tym bardziej Myśliwski, który zawarł myśl swą najpełniej w metaforze tytułowego Kamienia na kamieniu. Pisał Pigoń o wsi z odpowiedzialnością i troską. O taką diagnozę upominają się także zdecydowanie czasy współczesne. Przecież motor postępu rozwłóczył już po wszystkich kątach owo chłopskie dziedzictwo, a walec cywilizacji na naszych oczach czyni z wsi naszego regionu kulturalną pustynię. Widomym znakiem tego pustynnienia są pozamykane szkoły. Dla lokalnej kultury to katastrofa. Wieś trwa w cichym oczekiwaniu na impuls do zmian; jak niegdyś musi zmierzyć się z plagą pijaństwa, jak niegdyś czeka na autentycznych przywódców, głos nowych, coraz lepiej wykształconych elit. Byle to nie było czekanie na Godota, skoro politycy przyznający się swoich wiejskich korzeni są ledwie cieniem (a może i karykaturą) Witosa i dawnych chłopskich przywódców.

Nie szukajcie dla siebie innych autorytetów

Warto więc pochylić się nad myślą Profesora, który dla nowej wiejskiej inteligencji odzyskującej powoli poczucie lokalnej tożsamości, mógłby być po wieloma względami wzorem. Sam także poczuwam się do niejakiej spólnoty doświadczeń, które mnie przywiodły na Uniwersytet Jagielloński.

Podczas inauguracji obecnego roku akademickiego w Krośnie profesor Franciszek Ziejka w słowach wezwania „nie szukajcie dla siebie innych autorytetów” stawiał studentom wzór osobowy Patrona PWSZ w Krośnie przed oczy. Po tych słowach każda próba powiedzenia czegoś o profesorze Pigoniu wydaje się miałka i ryzykowna. Niełatwo sprostać rozbudzonym w ten sposób oczekiwaniom. Chciałoby się wręcz powiedzieć: niechże Wielcy piszą o wielkich, nie my – by nie być posądzonym o to, że z niskich pobudek szuka się rys na monumencie sławy. Tą strawą, którą jest małostkowość i próżność, karmi się wszak ludzka (a zwłaszcza polska) małość, doświadczając blasku oślepiającej wielkości i prawdy. Deklaracja pokory wobec Mistrza, który niegdyś oprowadził nas, studentów I roku po Wawelu Królów i polskich bohaterów, musi wystarczyć, by wykluczyć takie intencje u piszącego te słowa. Można bowiem w tym blasku się ogrzać, w podziwie dla wielkiego człowieka znaleźć siłę do własnego zmagania się z losem. Tym łatwiej o to w naszym środowisku, gdzie nauka i jej służba stanowią jądro nauczycielskiej powinności.

Tu nie ma „żadnej ściemy”

Czym mógłby ująć dziś zmarły w 1968 roku Profesor Pigoń współczesnego młodego człowieka? Myślę, że przede wszystkim bezkompromisowością i uczciwością wobec wyznawanych wartości: tu nie ma „żadnej ściemy”.  Z braku miejsca sięgnijmy do kilku przybliżeń, na wzór fotograficznego flesza. Profesor nie miał żadnej wyrozumiałości dla lenistwa, a trud walki z nim i lekceważeniem swoich obowiązków traktował jako swoją powinność opiekuna naukowego i wychowawcy młodzieży akademickiej. Przeciwstawiał takim ułomnościom rzetelność i moralność obowiązku. Pragnął ukształtować swoich uczniów jako ludzi prawych, uczciwych i oczywiście pracowitych. Nic, nawet najbardziej błyskotliwa inteligencja nie była w stanie obronić leniwego studenta; na Pigoniową wyrozumiałość mógł jedynie liczyć ten, kto szczerze, pracą nad sobą, z pasją podejmował trud samodoskonalenia. Szacunek dla nauki to szacunek dla siebie.

Liczą się czyny nie słowa

Swojego credo profesor nigdzie i nigdy bezpośrednio nie wyłożył przed studentami. Nie wierzył w sens takich werbalnych deklaracji. Liczą się czyny nie słowa, a świadectwo daje się nie na papierze, a życiem. Sam nie korzystał z żadnych taryf ulgowych – miał moralne prawo oczekiwać uczciwości od innych. Nie uznawał więc żadnej pobłażliwości wobec studentów. Miał pogardę dla wszelkiej nieuczciwości, kompromisów, a zwłaszcza cwaniactwa. W dziedzinie etyki nie może być żadnych kompromisów. Przepustką do społecznego awansu i zaszczytów w Polsce ma być praca, odpowiedzialność i charakter. To takie proste jak droga z Komborni w świat, a jakże skutecznie leczy z wszelkich kompleksów (także kompleksu prowincji)! Czy w tej sytuacji może dziwić, że Profesor wbrew (szerzącym się i dziś) uprzedzeniom, nie czynił żadnej różnicy pomiędzy studentami a studentkami? Z domu wyniósł głębokie przeświadczenie, że kobieta jest równym partnerem mężczyzny w rodzinie i w gospodarstwie. Każdy więc, kto wstępował w progi świątyni nauki z uczciwym i poważnym zamiarem, kobieta czy mężczyzna bez różnicy traktowany był z równą powagą i sprawiedliwością. Może jeszcze jeden błysk flesza. On, gigant polskiej nauki, autor prawie półtora tysiąca rozpraw naukowych i książek, powszechnie szanowany nauczyciel akademicki nie chciał, żeby przemawiano na jego pogrzebie. Obca mu była próżność.

Ulubionym tekstem poetyckim nie był, jak można sądzić wyuczony w gimnazjalnych czasach w całości (!) na pamięć Pan Tadeusz A. Mickiewicza, ale jeden z wierszy W. Broniewskiego:

Nie głaskało mnie życie po głowie,

Nie pijałem ptasiego mleka –

No i dobrze, no i na zdrowie:

Tak wyrasta się na człowieka.

Jeszcze dwa błyski światła. Jest pierwszy września 1939 roku. Nad Krakowem trwają niemieckie naloty. Profesor jest podówczas seniorem (starodawna tradycja opieki profesorów nad studentami) Bursy Akademickiej przy ulicy Garbarskiej 7. Kopano wszędzie rowy przeciwlotnicze, oczywiście kopie na dziedzińcu także sam 56-letni Pigoń, ledwie go widać zza hałdy ziemi i piachu, co zachował w pamięci Kazimierz Wyka, jeden z asystentów Profesora. Kopie nie tylko dla siebie, a i dla studentów, którzy może wrócą do akademika. Nie będzie dla Państwa zapewne odkryciem, że po wojnie Profesor doświadczył rozmaitych szykan ze strony władz komunistycznych. Nigdy nie opuścił swojej uniwersyteckiej placówki. Wierzył przecież w ludzi, a nie w polityczne systemy. Pozostał do końca niezłomny. W 1964 roku w obronie praw obywatelskich złożył wraz z innymi intelektualistami podpis pod słynnym Listem 34, skierowanym do premiera PRL Józefa Cyrankiewicza. Jego sygnatariusze wystąpili przeciwko władzy komunistycznej w obronie konstytucyjnych praw obywateli i zagrożonej kultury narodowej. Poparli ich liczni twórcy, intelektualiści i uczeni wolnego świata. Sprawa stała się głośnia po tym, jak (podobno) Melchor Wańkowicz przekazał list rozgłośni polskiej radia Wolna Europa. Podpisani ściągnęli na siebie wściekłą nagonkę UB i komunistycznej prasy. Strachem i groźbą skłoniono wielu spośród uczestników protestu do wyparcia się swoich poglądów. Dziesięciu z nich podpisało nawet skierowany do Times list, zaprzeczający wcześniejszym zarzutom o łamanie praw człowieka w PRL. Pigoń podobno miał powiedzieć w rodzinie, że kiedy przyjdą do niego nie zawaha się spuścić ich ze schodów. TWARDZIEL – chyba tak się to nazywa wśród młodych ludzi.

Dobrze mieć takiego patrona

Zamiast zakończenia, kilka słów profesora Ziejki na temat działalności tajnego uniwersytetu, którym Pigoń współkierował przez trzy lata (od 1942 roku w okupowanym Krakowie). Studiowało na tzw. kompletach ponad 700 studentów, a nauka przeniosła się do podziemia (prywatne mieszkania nauczycieli lub studentów). Następowały obrony prac magisterskich, przeprowadzono przewody doktorskie i nigdy nikt nikogo nie sypnął. Nie było ani jednej wpadki, która by sprawiła, że Niemcy mogliby zająć lokal studentów czy profesorów. Dobrze mieć takiego patrona.

 

dr hab. Kazimierz Sikora

 

lista aktualności
zporr
Zakupu oprogramowania dokonano w ramach projektu “Budowa szerokopasmowej regionalnej sieci internetowej w Krośnie i w powiecie krośnieńskim współfinansowanego przez Unię Europejską z Europejskiego Funduszu Rozwoju Regionalnego w ramach Zintegrowanego Programu Operacyjnego Rozwoju Regionalnego"
bip
© 2010.All rights reserved. Realizacja: ideo,
Powered by CMS Edito